niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział V

Edainwell obudził się wyjątkowo późno i musiał stwierdzić, że czuje się wspaniale, od dawna nie był już tak wypoczęty i zrelaksowany. Uśmiechnął się szeroko, słysząc wesoły śpiew dobiegający z kuchni i uświadomił sobie, jak dawno jego twarz nie zaznała tego pozytywnego grymasu. Okrył się szczelniej kołdrą w twardym postanowieniu, że zostanie tak jeszcze kilka dłuższych chwil.
-Nie śpisz już? - nawet nie zauważył, kiedy właścicielka cieniutkiego, od rana rozśpiewanego głosu stanęła w progu pokoju, opierając się ramieniem o framugę drzwi. Czarny, satynowy szlafrok narzuciła na nagie ramiona i przewiązała w pasie. Stała bosa i rozczochrana, z kubkiem parującej kawy w dłoni. Feniks poczuł jak zalewa go fala ciepła. - Oh, czyżbym widziała ten zagubiony, w odmętach życia, uśmiech?
Parsknął na te słowa. Zawsze miała skłonność do przesady i patetyzmu, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało.
-Dwie idealne, małe czarne- poklepał zachęcająco miejsce obok siebie. Kobieta bezszelestnie przemierzyła pokój, było to dla niego niemal irracjonalne, zawsze kojarzyła mu się ze stukotem obcasów. Do tej pory jeszcze nie widział jej bez nich, nosiła wysokie buty, gdy pierwszy raz się poznali i wtedy, gdy po raz pierwszy kochali się z tyłu jej służbowego samochodu. Boso wydawała się taka drobna i bezbronna.
-A gdybyś mógł wybrać jedną? Ja, czy kawa? - zapytała podając mu kubek i wślizgując się do nagrzanej pościeli.
-Kawa, zdecydowanie - Nie zareagowała, więc przeniósł na nią wzrok. Wpatrywała się w niego dużymi, orzechowymi oczami, brwi miała zmarszczone, usta zaciśnięte, zacięty wyraz twarzy. - żartowałem, nie musisz szykować się do ataku, oddam się po dobroci.
-Ten chłopak, z którym cię wczoraj widziałam to był Danczenko, prawda? - zamarł z kubkiem przyciśniętym do warg, przekalkulował szybko co ma powiedzieć, po czym z ciężkim westchnieniem odstawił naczynie na szafkę nocną.
-Tak – przyznał – ale zanim zaczniesz panikować to wiedz, że to wszystko co o nim mówią to nie prawda.
-Wiem – odpowiedziała całkowicie spokojnie. Wciąż patrząc na niego poważnie - zorientowałam się wczoraj. Nie wygląda na mordercę, znaczy wiesz to widać... w oczach. U ciebie odbijają się wszystkie ofiary – delikatnie dotknęła jego policzka – ale on nikogo jeszcze nie zabił.
-Jesteś mądrą kobietą... – musnął ustami jej dłoń.
-Ale on jest niebezpieczny- przerwała mu – najlepiej zostaw go, wróć do swojego dawnego życia.
-Nie mogę. Nie potrafię go zostawić.
-Co się takiego stało przez te ostatnie miesiące? - zapytała kręcąc lekko głową z niedowierzaniem – to do ciebie nie podobne, tak się przywiązać.
Zrezygnowany potarł podbródek, wyczuwając na nim dwudniowy zarost i w kilku zdaniach, pokrótce opisał jej sytuacje.
Gdy zamilkł wypuściła powietrze z płuc, które więziła tam przez cały czas trwania opowieści.
-A więc nie pozostaje mi nic innego, jak wam pomóc.
*
-Jesteś tego pewien? - zapytał po raz kolejny Rosjanin, gdy zmierzali wąskimi uliczkami, na miejsce spotkania.
-Jestem tego całkowicie pewny. To może być nasza szansa, jeśli ktoś mógł dorwać się do ważnych informacji, to mogła to zrobić tylko ona. - wyszli w końcu na oblegany przez ludzi plac i zaczęli się przepychać przez tłum. Dostrzegł kobietę w czerni, nerwowo postukującą obcasem o kostkę brukową – widzisz, już na nas czeka.
Jeden z przechodniów podszedł do niej zbyt blisko, rozległ się dźwięk nie do pomylenia z czym innym, odgłos wystrzału.
Edainwell zaczął przeciskać się przez przerażony rój ludzi nim jeszcze ciało opadło na ziemię, i nim zniknęło głuche echo wystrzały. Ludzie napierali na niego z każdej strony, zasłaniając kobietę. Roztrącał ich łokciami, szarpał, klną, aż w końcu wyciągnął pistolet, co skutecznie utorowało mu drogę. Opadł na kolanach przy swojej niedoszłej wspólniczce i zacisnął dłoń na jej mokrym od krwi płaszczu. Dziwna gula dławiła go w gardle. Przed oczami stanęła jej uśmiechnięta twarz. Twarz, którą widział zaledwie dziś rano. Ta na którą patrzył obecnie, była zastygła w wyrazie zaskoczenia. Wciąż piękna, jednak już nieobecna. Pogładził ją po policzku, świadom, że już wkrótce zamieni się on w zimny marmur bez wyrazu. Wezbrał w nim porażający gniew.

*

Danczenko przeciągnął się z głośnym westchnieniem i przetarł podpuchnięte oczy. To była długa noc. Jedna z wielu. Kolejne strony gazet powoli zlewały się w jedno i pozostawało po nich jedynie mętne wspomnienie. Zerknął na Feniksa, który zdawał się być nieporuszony i już trzecią dobę z obojętną miną przerzucał kolejne strony, jedynie raz za razem pociągając trochę kawy z plastikowego kubka. To był jego pomysł, by przedzierać się przez całe tony nic niewnoszących informacji, ale Rosjanin wiedział, że to tylko próba odciągnięcia myśli, więc nie oponował.
-Czy ty...-zaczął chłopak.
-Zamknij się – warknął Edainwell nawet nie podnosząc wzroku.
-Co?
-Znowu chciałeś wyskoczyć ze swoją pseudopocieszającą gadaką, odpuść sobie, czuje się świetnie.
-Yhymm- mruknął powątpiewająco – przydałoby się coś do jedzenia. Pójdę do sklepu – zadecydował zarzucając na siebie kurtkę.
-Mam ci przypominać, ze jesteś na samym szczycie na liście poszukiwanych? Kup kawę z automatu na korytarzu i siedź na dupie.
Słuchając cichego szumu automatu Danczenko przytupywał ze zdenerwowania. Do tej pory nie uświadamiał sobie jak bardzo uzależnił się od Feniksa, polegał na nim, nawet jeśli nie zawsze się zgadzali. A teraz on siedzi w swojej bezpiecznej strefie, przeglądając gówniane artykuły i (o co Rosjanin mógł się założyć) myślami będąc daleko. W swojej naiwności wierzył, że mężczyzna nie posiada nikogo na kim by mu zależało, wydawał się zawsze gardzić ludźmi, a Danczenko nie pytał, tak było prościej. Ukryć wszystko pod mgiełką niedopowiedzenia, tylko, że gdy owa ochrona zniknęła zostali obaj bezradni, poszukiwani i z sieczką w głowie. Zorientował się, że kawa już dawno została nalana, a on stoi i podświadomie pociera bolącą głowę. Sięgnął do kieszeni po prochy przeciwbólowe i z irytacją stwierdził, ze opakowanie jest kompletnie puste. Westchnął ciężko i rzucił przelotne spojrzenie na drzwi do pokoju, jakby spodziewając się coś tam ujrzeć. Nie będzie go wyrywać ze swojej prywatnej żałoby. Szybko wyszedł z hotelu kuląc się przed mroźnym powietrzem. Mając jedynie kilka kroków do sklepu nie przejmował się, że Feniks zauważy jego nieobecność, oczywiście w normalnych okolicznościach nie tylko by się zorientował, ale pewnie nawet wyprzedził jego poczynania. No tak, w „normalnych okolicznościach” było tu słowem kluczowym. Drgnął lekko, gdy uświadomił sobie, że ma swojego stróża o niewiadomych zamiarach, który podążał za nim, wcale nie kryjąc się w swych poczynaniach. Przystanął przed szybą wystawową niby to kontemplując wyłożony towar, a w rzeczywistości przyglądając się odbiciu. Drobna sylwetka po drugiej stronie ulicy również się zatrzymała i wpatrywała się w niego, nawet nie kamuflując swoich poczynań. Zerknął przez ramię, postać nie drgnęła nawet na milimetr, dopiero gdy skierował swoje kroki w jej kierunku uciekła, szukając schronienia w krętych, wąskich uliczkach tak charakterystycznych dla centrum miasta.
-Mamy problem – oznajmił wchodząc do pokoju.
-Poważnie? Nie zauważyłem. Szukają nas wszyscy, tobie odwala, nasz jedyny informator nie żyje. Ale to miło, że się zorientowałeś – ironizował, wciąż wlepiając zacięty wzrok w gazetę.
-Mówię o czymś innym. Chyba ktoś mnie rozpoznał. - tymi słowami zasłużył sobie na parę błękitnych tęczówek wpatrujących się w niego z furią.
-Dlaczego, kurwa mać, jesteś ubrany? - Danczenko był pod wrażeniem jak mężczyzna potrafi się szybko poruszać. Ledwo zarejestrował, że odrzucił od siebie artykuł i i chwycił go za poły kurtki – jesteś skończonym idiotą?! Nie mam czasu zajmować się wszystkim i jeszcze pilnować cie na każdym kroku! Mógłbyś mieć trochę instynktu samozachowawczego
-Nikt cię o to nie prosił! - Rosjanin czuł jak jego mania prześladowcza się uaktywnia. Dłonie zaciśnięte na jego ubraniu powoli zyskiwały inne znaczenie, serce waliło z przerażenia. Odepchnął od siebie mężczyznę, robiąc kilka chwiejnych kroków w tył – może gdybyś mniej się skupiał na osobach, które już nie żyją, łatwiej byłoby nam znaleźć wyjście z tej chujowej sytuacji!
Przesadził. Dobrze o tym wiedział. Błękit tęczówek, przerodził się w ciemny granat. Dłonie zaciśnięte w pięści poczęły drżeć we wściekłości. Edainwell zamachnął się, pragnąć wreszcie dać ujście swoim emocjom. Pięść trafiła w ścianę. Mężczyzna dyszał ciężko.
-Wyjeżdżamy – zadecydował głosem wypranym ze wszelkich emocji.
-Feniks... - Danczenko złapał go za ramię w akcie desperacji.
-Spadajmy stąd.
*
Cisza wypełniająca wnętrze samochodu była dziś wyjątkowo przytłaczająca. Rosjanin rzucał ukradkowe spojrzenia mężczyźnie, ale w jego głowie nie kształtowały się żadne słowa, które mogły by naprawić istniejącą sytuację. Westchnął zrezygnowany i zerknął przez szybę, która domagała się porządnego czyszczenia.
-Stój! - krzyknął, nie wierząc w swoje szczęście. Niemalże przywalił głową w deskę rozdzielczą, gdy Feniks nacisną na hamulec.
-Co znowu?- warknął.
-Ta dziewczyna, ona mnie dziś śledziła – Edainwell zamyślił się marszcząc brwi brwi i odpalając kolejnego papierosa.
-Zgarniamy ją- zadecydował, wyciągając pistolet zza pazuchy.
-A może byś tak trochę pomyślał? - zasugerował Danczenko.
-A może byś się zamknął - odszczeknął w odpowiedzi, ale zaprał dłoń z drzwi – zamieniam się w słuch
*
Feniks nie był w nastroju do uprzejmościowej gry wstępnej, toteż bez zbędnych ceregieli zaczął majstrować w zamku. Gdy rozległo się wyczekiwane kliknięcie, wpakował się do mieszkania, nie oglądając się za siebie. To był błąd. Uświadomił to sobie w momencie gdy ostry, wojskowy nóż przeleciał mu koło głowy i wbił w ścianę, spojrzał na niego ukradkiem. Wciąż drgał lekko, jakby naigrując się z niego.
-Mama nie uczyła, że nie nachodzi się dziewczyny w środku nocy? - z głębi ciemności wydobył się spokojny, młody, kobiecy głos.
-Umarła zanim zdążyła przekazać tak istotną wiadomość – burknął Feniks mocniej zaciskając dłoń na broni.
-Mógłbyś powiedzieć Danczenko by wszedł do środka i zamknął drzwi, nie chce mieć kolejnych gości, a wątpię byście nieśli ze sobą zapowiedz spokoju.
Edainwell dostrzegł młodą dziewczynę, która bez słowa wpatrywała się w nich, w oczekiwaniu na wypełnienie swojej prośby. Zapaliła lampkę stojącą nieopodal, zmuszając swoich gości do zmrużenia oczu. Siedziała na głębokim, wysłużonym fotelu. Na ustach igrał delikatny uśmiech, który zapewne miał za zadanie ukryć prawdziwe emocje, tak doskonale odbijające się w oczach. Niepewność, strach i ta nutka szaleństwa, że Feniks aż spojrzał na Danczenko. Dziewczyna bawiła się nożem, idealną kopią tego, który teraz tkwił w ścianie.
-Siadajcie – zarządziła zakładając nogę na nogę i poczęła machać stopą odzianą w ciężki, czarny but.
-Też faszerują cię tym gównem – stwierdził mężczyzna, opadając na jeden z foteli, które im wskazała.
Oboje popatrzyli na niego z zaskoczeniem.
-Jakbyś spędziła z nim tyle czasu, rozpoznałabyś każdego waszego pokroju. Wyglądacie jakbyście mieli zamiar roznieść najbliższy kwartał wyżynając wszystkich w pień, by później zasiąść z lampką wina przed kominkiem.
Cisza która zapanowała po jego wyznaniu była wystarczającym potwierdzeniem.
-Dobrze, skoro to już ustaliliśmy, to powiedz, co się do nas sprawdza – pochylił się w stronę kobiety, zaglądając w jej przepłoszone oczy.
-To wy do mnie...
-Proszę cię – prychnął rozbawiony – nie wierzę, ze tak łatwo było cię znaleźć. Ani w to, ze całkiem przypadkiem stałaś przy drodze wylotowej z miasta.
Przełknęła głośno ślinę i cała jej pewność siebie wyparowała.
-Chcę to przerwać – popatrzyła błagalnie na Danczenko – uciekłeś, wszędzie cię szukają. Byłam zdziwiona, ze spotkałam cię wtedy na ulicy.
-Bo jest kompletnym idiotą – zirytował się Feniks.
-Tak czy inaczej chcę się zabrać z wami – powiedziała hardo – mogę wam pomóc, znam się trochę na informatyce i...
-Wykluczone – przerwał jej Edainwell – nie mam zamiaru zajmować się dwoma dzieciakami, poza tym – dodał już nieco łagodniej - z tego co się orientujemy, jeśli go odstawisz objawy się nasilą.
Dziewczyna patrzyła na nich z enigmatycznym wyrazem twarzy. Jej bystre oczy ponownie spoczęły na Rosjaninie jakby w wyczekiwaniu, że zobaczy u niego coś na potwierdzenie tych słów.
-Mamy zamiar z tym skończyć – odezwał się po raz pierwszy Dmitrij, ignorując ostrzegawcze spojrzenie mężczyzny dodał – chcemy znaleźć główną bazę.
-Zwariowaliście?! - jej krzyk podrażnił uszy. Wstała, wciąż z nożem dzierżonym w dłoni, tak bardzo przypominała teraz tą psychiczną część Danczeki, że Feniks wykrzywił usta w niechętnym grymasie.
-Nie tak żebyśmy mieli inne wyjście, nie mam zamiaru uciekać całe życie – powiedział niechętnie Feniks.
-A co ty masz z tym wspólnego? - zapytała marszcząc brwi.
-Pytam się o to codziennie. Jak to mówią: byłem w złym miejscu, o złej porze. - odrzekł wymijająco – tak czy inaczej zrobimy to.
-Więc wam pomogę – wyszperała z kieszeni świstek na którym nabazgrała rząd cyfr, po czym wcisnęła go mężczyźnie do ręki – dzwońcie mogę pomóc wam poszukać informacji.
-Sądzę, że się przyda – mruknął pod nosem, bardziej do siebie niż do niej.
          -Uważaj na niego – szepnęła korzystając z tego, ze Danczenko zniknął już za drzwiami.
-Nie jestem jego niańką – wkurzył się Edainwell.
-Źle mnie zrozumiałeś – powiedziała patrząc mu w oczy. Chłodny wzrok, stalowych tęczówek. - uważaj, żeby nie odrąbał ci głowy podczas snu.
Mężczyzna poczuł dreszcz spływający mu wzdłuż kręgosłupa. Jego reakcja nie byłą spowodowana samym sensem słów, a sposobem w jaki to powiedziała, jakby...
-Zabiłam swojego chłopaka – pośpieszyła z wytłumaczeniem. Pewnego ranka pomyślałam, ze fajnie by było rozwalić mu łeb, rozumiesz? - ze zdenerwowania oblizała wargi – tak po prostu. Wydawało mi się to kompletnie normalne i nie było nic bardziej podniecającego niż zobaczyć jak wypływa mu mózg. Nie wmawiaj sobie, ze jego to nie dotyczy. Też to widzisz? Ten chory ognik w jego oczach. Pilnuj się.
*
Feniks przetarł zaspane oczy i rozejrzał się po pokoju. Był środek nocy, za oknem zarówno gwiazdy, jak i księżyc toczyły bezskuteczną walkę z grubymi, deszczowymi chmurami.
Jedynym źródłem światła była jasna stróżka padająca na dywan spomiędzy niedomkniętych drzwi łazienki. Wiedziony jakimś niejasnym przeczuciem wstał i zakradł się do oświetlonego pomieszczenia. Dmitrij stał z głową pochyloną nad umywalką, która teraz skąpana była w całkowitej czerwieni, dyszał ciężko i trząsł się jak w konwulsjach. Edainwell już miał do niego podejść, gdy chłopak podniósł głowę. Spojrzenie jakie odbiło się w lustrze, zatrzymało mężczyznę skutecznie. Jeśli kiedyś tliło w nim szaleństwo to teraz paliło się żywym ogniem. Oczy miał chorobliwie skrzące i ciemne, usta dziwnie wygięta jakby w próbie uśmiechu.
Oblizał wargi, zlizując z nich krew i odwrócił się w stronę obcokrajowca. Łazienka była tak mała, że dzieląca ich odległość nie miała więcej niż długość wyciągniętych ramion, co Feniks boleśnie doświadczył, gdy Rosjanin złapał go za gardło odcinając dopływ powietrza.
Zaczął chrapliwie walczyć o chociażby łyk powietrza. Jego ręce próbowały oderwać silne dłonie, ale palce tylko ześlizgiwały się z nadgarstków. Przed oczami zaczęło mu ciemnieć i w akcie desperacji uderzył swojego oprawcę w twarz. Nie na tyle mocno by go znokautować, nie miał na to siły. Poskutkowało, chłopak oprzytomniał i oderwał dłonie od jego gardła. Edainwell upadł boleśnie zderzając się kolanami z płytkami. Spazmatycznie łapał powietrze. Czuł jak gardło pali go żywym ogniem. Obok niego na ziemie osunął się Danczenko. Krew ponownie zaczęło mu się lać z nosa i skapywała z podbródka. Nic sobie z tego nie robił, patrzył przerażonymi oczami na mężczyznę wijącego się u jego boku.
-Zrób mi przysługę i uprzedź zanim zapragniesz pobawić się w SM- wychrypiał Feniks przyciskając łopatki do zimnej ściany.
-Jestem człowiekiem – powiedział martwo chłopak – bez względu na to jak mi odbija... jestem człowiekiem, inaczej bym się tak cholernie nie bał.
Edainwell powstrzymał się od spostrzeżenia, że nie tylko ludzie się boją i poczuł, że czas im się kończy. Jeśli szybko nie rozwiążą tej sprawy, to któryś z nich niechybnie skończy martwy.