Rozpostarł się wygodniej w wysłużonym, hotelowym
fotelu i przyłożył skostniałe palce do kubka z kawą, zachłannie
czerpiąc choć trochę ciepła. W powietrzu wciąż unosił się
łagodny, uspokajający zapach nocy teraz lekko tłumiony przez woń
kofeiny. Klął w duchu, że pogoda musiała się pogorszyć akurat w
dzień, gdy wylądowali w tym podrzędnym moteliku, z nieszczelnymi
oknami i niewygodnymi materacami. Zerknął na młodego, który spał
w najlepsze po same uszy zakopany w pościeli, nic sobie nie robiąc
z przejmującego zimna, ani sprężyn boleśnie wbijających się w
ciało przy każdym ruchu.
Łyknął trochę swojego prywatnego nałogu,
jednego z wielu, i zabrał się za zupę błyskawiczną, która
pełniła rolę dzisiejszego śniadania. Sceptycznie spojrzał na
makaron pływający w żółtawej wodzie i całkowicie stracił
apetyt. Zamiast tego wypił resztę płynu parząc sobie gardło,
jednakże nie przywiązując do tego zbytniej uwagi, odpalił
papierosa, zadowolony, że chociaż ta przyjemność nie została mu
odebrana w całym tym zamieszaniu.
Gdy papierosowy żar zaczął przygasać, a
pojedyncze promienie słońca zamieniły się w jasność poranka,
wstał przy akompaniamencie protestujących stawów i szturchnął
chłopaka w ramię.
Wzdychając i ziewając młody Rosjanin wygrzebał
się z pościeli. Edainwell nie mógł nie przypomnieć sobie ich
pierwszego spotkania, które pamiętał tak dobrze, jakby działo się
zaledwie wczoraj, a nie ponad dwa miesiące temu.
Musiał przyznać z nieukrywaną odrazą, że
obiekt jego konwersacji mógł konkurować z kobietą, z którą
spędził ostatnią noc. Był tak do bólu atrakcyjny, że mężczyzna
poczuł zawroty głowy. Posiadał delikatne, niemal dziewczęce rysy
twarzy i tak jasną karnację, że Edainwell przez chwilę
zastanawiał, czy nie pomylił adresu i nie zapukał do drzwi raju.
Gdy poszedł bliżej, dostrzegł blade piegi rozsypane na policzkach
i nosie, które odejmowały „profesorowi” dwa, a nawet więcej
lat. W jasnych włosach czaiły się złote refleksy, a w piwnych
oczach tliła się taka niepewność, że mężczyzna miał
nieodparte wrażenie, że jest źródłem jego wszystkich obaw.
Zacisnął mocniej zęby na trzymanym w ustach
papierosie, korciło go by się roześmiać, oto przed nim stał
mężczyzna, z którym miał dokonać transakcji. Pięknie, tylko, że
nawet ślepiec mógł z powodzeniem dostrzec jego zagubienie. Nie
miał żadnych wątpliwości, że ów chłopak był kimś zgoła
innym niż się przez Internet deklarował.
Takie zrobił na nim pierwsze wrażenie, które po
dziś dzień osłabnąć nie chciało. „Eteryczny”, przebiegło
mu przez myśl i musiał się sam ze sobą zgodzić, że to idealne
określenie.
Nim udało im się ponownie wyruszyć w drogę,
niebo pociemniało i pierwsze krople deszczu rozbijały się na masce
samochodu, a gdy wyjechali z miasta rozpadało się na dobre.
Dmitrij poczuł jak szum deszczu go uspokaja i
usypia. Ostatnio potrzebował więcej snu i skłamałby gdyby
powiedział, że go to nie niepokoi. Pulsujący ból głowy, krwotoki
z nosa i senność na dobre potrafiły wykluczyć go z jakiejkolwiek
pracy, a wiedział, że gdy dojadą na miejsce nie będzie czasu na
roztkliwianie się nad sobą.
Zmierzali obecnie do kolejnej ofiary eksperymentu.
To właśnie robili od kilku miesięcy, zbierali informację. O
ludziach, takich jak on, o zaginięciach, szukali powiązań i
każdej, nawet mało prawdopodobnej, informacji o badaniach. Musiał
przyznać, że sam nie zaszedłby tak daleko i mimo że nadal
odczuwał niepewność w stosunku do mężczyzny, to zdążyła już
ona zacznie osłabnąć. Ostatecznie gdyby chciał go sprzedać mógł
to zrobić dawno temu.
Na szczycie hierarchii powodów dla których został
razem z Feniksem było to, że Edainwell był obcokrajowcem. Wolny
był więc od prawd wpajanych dziecku, gdy tylko zyskiwało zdolność
pojmowania. Nie był jak reszta tłumu: ślepy, oddany, bezwolny,
przekonany o nieomylności rządu.
Oparł policzek o szybę i przyjrzał się
złodziejowi dokładnie. Był przystojnym mężczyzną zbliżającym
się do czterdziestki, pozbawionym twardych, miejscowych rysów. Jego
twarz, teraz pokryta świeżym zarostem, wyrażała inteligencję i
zdecydowanie. Ciemnobrązowe, przydługie włosy, które nieustannie
opadały na oczy, dodawały mu tajemniczości i ukrywały intensywny
błękit tęczówek. Spomiędzy bladych warg wystawał, jakby od
niechcenia, tlący się papieros.
Obie ręce położył na kierownicy, wzrok wbił w
drogę, dziś cała jego sarkastyczna postawa wyparowała,
pozostawiając za sobą jedynie charakterystyczną woń dystansu do
życia. Jak zapach papierosów, równie drażniący co pożądany.
Był wyjątkowo spięty.
Dmitrij poczuł jak oczy zachodzą mu mgłą, głowa
ześlizguje się po szybie i pogrąża się w spokojnym śnie, a jego
ciepły oddech skraplał się na szkle.
Feniks popatrzył na śpiącego chłopaka i
zgrzytnął zębami z irytacją, zaciskając mocniej dłoń na
kierownicy swojego starego Chevroleta.
„Przeklęty gnojek”, pomyślał, gdy zlustrował
go krytycznie. Nadal nie potrafił zdefiniować jego zachowania i
podciągnąć pod jedną kategorię – był małomówny i spokojny,
ale Edainwell miał wrażenie, że oskarżycielsko śledzi każdy
nawet najmniejszy ruch, jakby bał się, że zostanie brutalnie
potraktowany nożem, z którym obcokrajowiec nie rozstawał się
nawet na ułamek sekundy.
Feniks otarł zmęczone oczy i odetchnął z ulgą
widząc, że do celu zostało im tylko kilkanaście minut jazdy.
Bezczynności nienawidził tak bardzo, że wszystko było od niej
lepsze. Sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów. Była pusta.
Prychnął pod nosem. To zdecydowanie nie jest jego dobry dzień.
—Cieszę się, że moja obecność jest tak
zajmująca, że śpisz jak niemowlę — ironizował, potrząsając
Rosjanina za ramię — ale mógłbyś wreszcie się obudzić.
— Dlaczego? — Zdołał tylko wymamrotać, wciąż
nie otwierając oczu.
— Fajki mi się skończyły — zakomunikował,
tak jakby papierosy były jednym lekarstwem na jego wszystkie smutki.
— Moje kondolencje.
— W torbie z tyłu powinna być nowa paczka —
powiadomił sucho, a na jego ustach pojawił się nikły cień
rozbawienia, gdy Dmitrij w geście protestu westchnął głęboko i
zanurkował na tylne siedzenia.
Prawdę mówiąc coś go w tym chłopaku niepokoiło
i irytowało. Był tak niemożliwie nudny, a ujmujący zarazem. Nie
był w stanie go rozgryźć, chociaż nigdy wcześniej nie narzekał
na tę umiejętność. Mimo że nie pragnął nikogo w swoim
otoczeniu, Edainwell, pracując w tej branży, nie miał innego
wyjścia i musiał zmuszać się do współpracy z ludźmi
wszelakiego rodzaju. Zdobył wówczas wiedzę, której nigdy nie
pozyskałby z żadnej książki: nauczył się rozszyfrowywać ludzi
i kiedy myślał, że jest wszystko w jak najlepszym porządku i
będzie mógł wieść względnie spokojne życie pojawił się on —
skryty, nieufny, z nutką szaleństwa czającego się w oczach, po
prostu niedostępny.
— Dzięki — mruknął, otwierając dziś kolejną
już paczkę, którą wręczył mu Rosjanin.
Gdy nowa porcja dymu zadomowiła się w jego
płucach, uspokoił się trochę. Popatrzył na chłopaka, który,
kompletnie go ignorując, wbił spojrzenie w brudną szybę. Miał
ciemne cienie pod oczami, pomimo że ostatnio przesypiał prawie całą
dobę. Sińce były jeszcze silniej podkreślone przez chorą bladość
skóry, nie naturalną jasną karnację, lecz niemalże
przezroczystą, szarawo-żółtą, niczym pergamin.
Feniks zmarszczył brwi, nie miał najmniejszej
ochoty skończyć z trupem w samochodzie, zakopywanie zwłok byłoby
zbyt kłopotliwe. Skarcił się za kolejny popis szczytowej empatii.
Odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
— Co? — burknął Dmitrij, nawet nie
zaszczycając go spojrzeniem.
— Czy... – zawahał się, aby pozbierać myśli.
Zadbał o to, aby jego głos był opanowany i spokojny, ażeby
pytanie nie zabrzmiało, jakby się przejmował. — No wiesz —
kontynuował — wszystko z tobą w porządku?
Rosjan rzucił mu ukradkowe spojrzenie spod
wachlarza rzęs i pokręcił głową z dezaprobatą.
— Bój się, bo pomyślę, że naprawdę cię to
interesuje — powiedział i ponownie przeniósł wzrok na jezdnię.
Edainwell musiał przyznać się do kolejnej porażki
w swojej karierze porozumienia się z Danczenko, który nie jak
zawsze nie był zainteresowany konwersacją.
— Cieszę się, że tak miło sobie
porozmawialiśmy — zironizował wściekły, zacisnął zęby na
papierosie i skręcił bez ostrzeżenia w lewo. — Dupek —
skomplementował, gdy Dmitrij w ostatniej chwili asekurował się
ręką przed upadkiem na przednią szybę.
Rosjanin parsknął pod nosem, ale nie powiedział
już nic. Napięcie między nimi gęstniało, więc gdy obcokrajowiec
zaparkował przed obdrapanym budynkiem, który mógł śmiało
zakrawać o barak, obaj odetchnęli z ulgą.
Edainwell niechętnie wysiadł ze swojego ukochanego
rocznika ’98 i, rzucając mu ostatnie tęskne spojrzenie, skierował
się razem ze swoim milczącym towarzyszem, krótką ścieżką
wyłożoną spękaną brukowaną kostką.
Drzwi do domu wcale nie przedstawiały się lepiej:
niebieska farba łuszczyła się, odsłaniając ciemne połacie
spróchniałego drewna. Feniks rzucił ukradkowe spojrzenie zdrowemu
rozsądkowi, który stał kilka kroków z tyłu, i skusiwszy się
o zasady dobrego wychowania zapukał krótko. Odpowiedziała im
cisza. Ponownie zastukał do drzwi, a gdy nie doczekali się żadnego
odzewu, wymienił z Rosjaninem spojrzenie i uniósł kącik ust ku
górze.
— No to chyba sami będziemy musieli zyskać
zaproszenie — mruknął do siebie Edainwell, cofając się o krok,
aby wyważyć drzwi.
— Czekaj! Może go po prostu nie ma. Nie musisz
wszystkiego rozwiązywać siłą. — Dmitrij zmarszczył groźnie
brwi, co może dałoby lepszy efekt, gdyby nie chwiał się przy tym,
jak pod wpływem.
— To mam je uprzejmie prosić by się otworzyły?
— warknął zdenerwowany, mając silną potrzebę zrobienia
Rosjaninowi na złość.
— Przyjdziemy tu jutro — zaproponował
Danczenko. a widząc, że mężczyzna chce zaprotestować, dodał: —
Uzbrój się w cierpliwości to może uda nam się zyskać rozmówcę.
Obcokrajowiec otworzył usta, jakby chciał jeszcze
coś powiedzieć, ale ostatecznie skapitulował i okręciwszy się na
piecie odszedł w kierunku samochodu.
Edainwell obudził się nim jeszcze pierwsze
promienie słońca wdarły się do pokoju. Ziewnął i niechętnie
wstał, czując jak każda komórka jego ciała protestu. W tym
momencie poczuł się bardzo stary. Przynajmniej dwa razy starszy.
Nie nadawał się na niańkę. Powinien zniszczyć dowody
eksperymentów, oddać chłopaka w ręce rządu i stać się
bohaterem narodowym. Ale za każdym razem, gdy taka myśl pojawiła
się w jego głowie, ta pieprzona moralność protestowała,
dokładnie tak jak wtedy, gdy Dmitrij pojawił się po raz pierwszy w
jego życiu.
Odpalił papierosa, wsłuchując się w płytki
oddech Rosjanina, który wymamrotał coś niezrozumiałego przez sen
i obrócił się na drugi bok, odsłaniając nagie plecy. Feniks
zerknął na niego przez ramię i wzdrygnął się, gdy proces jego
serca przyspieszył, kiedy na lekko rozwartych ustach dwudziestolatka
pojawiła się karykatura uśmiechu.
Edainwell zamrugał parę razy, aby odpędzić od
siebie nić wspomnień, kształtujących się pod powiekami, ale jak
to ze wspomnieniami bywa, wcale nie chciały odejść i atakowały
zawsze, gdy człowiek był zmęczony.
Zorientował się już, że stojący przed nim
chłopak nie jest profesorem, a już na pewno nie posiadał dużej
sumy pieniędzy, więc nici z wymiany. Pozostawało pytanie: kim w
takim razie jest? Zacisnął dłoń na schowanym w kieszeni
pistolecie i już niósł się z zamiarem podzielenia się z
Rosjaninem swoimi spostrzeżeniami, gdy ten przytknął dłoń do
twarzy. Spomiędzy palców wyciekała krew, było jej tak dużo, że
Edainwell skrzywił się mimowolnie. A potem, nim zdążył zrobić
cokolwiek, nogi pod chłopakiem się ugięły i stracił równowagę,
zderzając się z twardym asfaltem. Upadł tracąc przytomność.
Dziwnie, nienaturalnie, wciąż trzymał zakrwawioną rękę w
okolicach twarzy.
Mężczyzna, uznając, że to jedyny taki moment
na odejście bez szwanku, obrócił się do niego placami, aby
zniknąć w ciemności nocy.
Dlaczego wtedy wrócił? Wciąż nie umiał sobie
odpowiedzieć na to pytanie. Stał się żałośnie miękki. Wypuścił
z frustracją dym z puc i, wciągając dłoń, w roztargnieniu
poczochrał miękkie włosy chłopaka.
Dmitrij poderwał się jak oparzony i wlepił w
współlokatora zaspany wzrok, który był w jego przypadku tak
ludzki, że Feniks musiał dać z siebie wszystko, aby się nie
roześmiać. Rosjanin, przez chwilę nie orientując się w sytuacji,
podciągnął kołdrę pod sam podbródek, jakby była jego jedyną
tarczą, chroniąc go przed całym światłem. Zagryzł wargę, a w
jego oczach momentalnie błysnął strach, pomieszany z poczuciem
szybkiej ewakuacji.
Zrozumienie przyszło chwile później i z cichym
jękiem opadł na poduszkę, zamykając oczy i besztając się w
myślach.
- Wstawaj, bo twój kumpel niedoli znów gdzieś
wyjdzie, musimy go wcześniej dopaść — powiedział refleksyjnie
obcokrajowiec, ignorując jego zachowanie, które uaktywniało się w
nim co jakiś czas.
- Mówisz tak, jakbyśmy mieli go zabić –
mruknął w odpowiedzi i wygramolił się z łóżka. Wciągnął
spodnie na chude pośladki i przeczesał dłonią rozwichrzone
włosy, rozglądając się za czymś co można było zakwalifikować
jako śniadanie.
— Nikt nie otwiera — powiadomił go uroczyście
Feniks i na ustach cisnęło mu się „a nie mówiłem”, kiedy pół
godziny później znów stanęli przed niegdyś niebieskimi drzwiami,
a pukanie nie przynosiło żadnego skutku.
Feniks, nie czekając aż Dmitrij znów zachce go
edukować w kwestii wychowania, bez przekonania nacisnął na klamkę
i uniósł brwi, gdy drzwi ustąpiły, witając nowych gości
charakterystycznym skrzypnięciem.
Gdy Feniks chciał coś powiedzieć, Rosjanin
ucieszył go gestem i wszedł do środka, nabierając głośno
powietrza do płuc. Edainwell zaklął szpetnie, zerkając mu przez
ramię.
Starszy mężczyzna, obcokrajowiec kalkulował, że
był grubo po sześćdziesiątce, leżał na podłodze z szeroko
rozłożonymi rekami w kałuże własnej krwi. Oczy miał otwarte,
wyblakłe, trupie. Tuż nad lewą brwią widniał ciemny kształt po
pocisku. Krew, która wypłynęła obficie z rany, pozlepiała mu
siwe włosy.
— Mówiłeś coś o rozmówcy? — zagadnął po
chwili Feniks. W jego głosie nie było słychać gniewu, ani
tradycyjnej ironii, tylko ogromne zmęczenie, które przybrało tak
gigantyczny rozmiar, że poczuł zawroty głowy.
Wyminąwszy chłopaka w drzwiach, przykucną przy
mężczyźnie i przyjrzał mu się uważnie – wczoraj jeszcze żył.
— Ty i ta twoja pieprzona moralność — warknął,
odwracając się w jego stronę.
Dmitrij Pietrowicz stał nadal skostniały w
drzwiach, pozbawiony jakiejkolwiek funkcji życiowych zdiagnozowanych
przez Feniksa. Jego twarz była równie biała, jak ta należąca do
nieboszczyka.
— Daj spokój, to tylko trup. — Próbował go
pocieszyć, ale zamilkł, gdy dostrzegł, że oczy Rosjanina były
pozbawione jakikolwiek uczuć — puste i ciemne. Oczy, które wcale
nie wyrażały zainteresowania podłogą.— Ej, co z tobą? —
zapytał niepewnie Edainwell i pierwszy raz od wielu lat w jego
głosie zakiełkowała niepewność.
Dziękuję za miłe słowa. To bardzo motywuje do dalszej pracy :)
OdpowiedzUsuńZanim przejdę do treści, chciałam pochwalić za fantastyczny szablon. Pan na nagłówku skradł moje serce od pierwszego "wejścia".
Co do rozdziału: podoba mi się, za co duży plus! Opisy potrafią idealnie zobrazować sytuację - kolejny plus. W dodatku przystojni bohaterowie, rozmowy między nimi... coś świetnego. Ale będę się czepiać, mogę?
"Napięcie między nimi gęstniało, więc gdy obcokrajowiec zaparkował przed obdrapanym budynkiem, który mógł śmiała zakrawać o barak, oboje odetchnęli z ulgą." - "oboje" odnosi się do osób o różnej płci, musisz użyć "obaj" lub "obydwaj".
"Rosjan, przez chwilę nie orientując się w sytuacji..." - Rosjanin, chyba, że nie zrozumiałam zdania, a czytałam je chyba z dziesięć razy. :)
Bardzo... nie, wręcz jestem zachwycona nieśmiałą troską Feniksa o Dmitrija. Nie mogę doczekać się dalszej części. Ogólnie rzecz biorąc, zapowiada się obiecująco, więc życzę ci dużo weny i chęci do pisania. Oczywiście dodaję do linków :)
Pozdrawiam.
Dopiero teraz zauważyłam, że opowiadanie ma dwie autorki. Wybaczcie! :)
Usuńklimatyczne! fajnie sie czyta:)
OdpowiedzUsuńM;P