sobota, 14 września 2013

Rozdział I

Rozpostarł się wygodniej w wysłużonym, hotelowym fotelu i przyłożył skostniałe palce do kubka z kawą, zachłannie czerpiąc choć trochę ciepła. W powietrzu wciąż unosił się łagodny, uspokajający zapach nocy teraz lekko tłumiony przez woń kofeiny. Klął w duchu, że pogoda musiała się pogorszyć akurat w dzień, gdy wylądowali w tym podrzędnym moteliku, z nieszczelnymi oknami i niewygodnymi materacami. Zerknął na młodego, który spał w najlepsze po same uszy zakopany w pościeli, nic sobie nie robiąc z przejmującego zimna, ani sprężyn boleśnie wbijających się w ciało przy każdym ruchu.
Łyknął trochę swojego prywatnego nałogu, jednego z wielu, i zabrał się za zupę błyskawiczną, która pełniła rolę dzisiejszego śniadania. Sceptycznie spojrzał na makaron pływający w żółtawej wodzie i całkowicie stracił apetyt. Zamiast tego wypił resztę płynu parząc sobie gardło, jednakże nie przywiązując do tego zbytniej uwagi, odpalił papierosa, zadowolony, że chociaż ta przyjemność nie została mu odebrana w całym tym zamieszaniu.
Gdy papierosowy żar zaczął przygasać, a pojedyncze promienie słońca zamieniły się w jasność poranka, wstał przy akompaniamencie protestujących stawów i szturchnął chłopaka w ramię.
Wzdychając i ziewając młody Rosjanin wygrzebał się z pościeli. Edainwell nie mógł nie przypomnieć sobie ich pierwszego spotkania, które pamiętał tak dobrze, jakby działo się zaledwie wczoraj, a nie ponad dwa miesiące temu.

Musiał przyznać z nieukrywaną odrazą, że obiekt jego konwersacji mógł konkurować z kobietą, z którą spędził ostatnią noc. Był tak do bólu atrakcyjny, że mężczyzna poczuł zawroty głowy. Posiadał delikatne, niemal dziewczęce rysy twarzy i tak jasną karnację, że Edainwell przez chwilę zastanawiał, czy nie pomylił adresu i nie zapukał do drzwi raju. Gdy poszedł bliżej, dostrzegł blade piegi rozsypane na policzkach i nosie, które odejmowały „profesorowi” dwa, a nawet więcej lat. W jasnych włosach czaiły się złote refleksy, a w piwnych oczach tliła się taka niepewność, że mężczyzna miał nieodparte wrażenie, że jest źródłem jego wszystkich obaw.
Zacisnął mocniej zęby na trzymanym w ustach papierosie, korciło go by się roześmiać, oto przed nim stał mężczyzna, z którym miał dokonać transakcji. Pięknie, tylko, że nawet ślepiec mógł z powodzeniem dostrzec jego zagubienie. Nie miał żadnych wątpliwości, że ów chłopak był kimś zgoła innym niż się przez Internet deklarował.
Takie zrobił na nim pierwsze wrażenie, które po dziś dzień osłabnąć nie chciało. „Eteryczny”, przebiegło mu przez myśl i musiał się sam ze sobą zgodzić, że to idealne określenie.
Nim udało im się ponownie wyruszyć w drogę, niebo pociemniało i pierwsze krople deszczu rozbijały się na masce samochodu, a gdy wyjechali z miasta rozpadało się na dobre.
Dmitrij poczuł jak szum deszczu go uspokaja i usypia. Ostatnio potrzebował więcej snu i skłamałby gdyby powiedział, że go to nie niepokoi. Pulsujący ból głowy, krwotoki z nosa i senność na dobre potrafiły wykluczyć go z jakiejkolwiek pracy, a wiedział, że gdy dojadą na miejsce nie będzie czasu na roztkliwianie się nad sobą.
Zmierzali obecnie do kolejnej ofiary eksperymentu. To właśnie robili od kilku miesięcy, zbierali informację. O ludziach, takich jak on, o zaginięciach, szukali powiązań i każdej, nawet mało prawdopodobnej, informacji o badaniach. Musiał przyznać, że sam nie zaszedłby tak daleko i mimo że nadal odczuwał niepewność w stosunku do mężczyzny, to zdążyła już ona zacznie osłabnąć. Ostatecznie gdyby chciał go sprzedać mógł to zrobić dawno temu.
Na szczycie hierarchii powodów dla których został razem z Feniksem było to, że Edainwell był obcokrajowcem. Wolny był więc od prawd wpajanych dziecku, gdy tylko zyskiwało zdolność pojmowania. Nie był jak reszta tłumu: ślepy, oddany, bezwolny, przekonany o nieomylności rządu.
Oparł policzek o szybę i przyjrzał się złodziejowi dokładnie. Był przystojnym mężczyzną zbliżającym się do czterdziestki, pozbawionym twardych, miejscowych rysów. Jego twarz, teraz pokryta świeżym zarostem, wyrażała inteligencję i zdecydowanie. Ciemnobrązowe, przydługie włosy, które nieustannie opadały na oczy, dodawały mu tajemniczości i ukrywały intensywny błękit tęczówek. Spomiędzy bladych warg wystawał, jakby od niechcenia, tlący się papieros.
Obie ręce położył na kierownicy, wzrok wbił w drogę, dziś cała jego sarkastyczna postawa wyparowała, pozostawiając za sobą jedynie charakterystyczną woń dystansu do życia. Jak zapach papierosów, równie drażniący co pożądany. Był wyjątkowo spięty.
Dmitrij poczuł jak oczy zachodzą mu mgłą, głowa ześlizguje się po szybie i pogrąża się w spokojnym śnie, a jego ciepły oddech skraplał się na szkle.
Feniks popatrzył na śpiącego chłopaka i zgrzytnął zębami z irytacją, zaciskając mocniej dłoń na kierownicy swojego starego Chevroleta.
„Przeklęty gnojek”, pomyślał, gdy zlustrował go krytycznie. Nadal nie potrafił zdefiniować jego zachowania i podciągnąć pod jedną kategorię – był małomówny i spokojny, ale Edainwell miał wrażenie, że oskarżycielsko śledzi każdy nawet najmniejszy ruch, jakby bał się, że zostanie brutalnie potraktowany nożem, z którym obcokrajowiec nie rozstawał się nawet na ułamek sekundy.
Feniks otarł zmęczone oczy i odetchnął z ulgą widząc, że do celu zostało im tylko kilkanaście minut jazdy. Bezczynności nienawidził tak bardzo, że wszystko było od niej lepsze. Sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów. Była pusta. Prychnął pod nosem. To zdecydowanie nie jest jego dobry dzień.
—Cieszę się, że moja obecność jest tak zajmująca, że śpisz jak niemowlę — ironizował, potrząsając Rosjanina za ramię — ale mógłbyś wreszcie się obudzić.
— Dlaczego? — Zdołał tylko wymamrotać, wciąż nie otwierając oczu.
— Fajki mi się skończyły — zakomunikował, tak jakby papierosy były jednym lekarstwem na jego wszystkie smutki.
— Moje kondolencje.
— W torbie z tyłu powinna być nowa paczka — powiadomił sucho, a na jego ustach pojawił się nikły cień rozbawienia, gdy Dmitrij w geście protestu westchnął głęboko i zanurkował na tylne siedzenia.
Prawdę mówiąc coś go w tym chłopaku niepokoiło i irytowało. Był tak niemożliwie nudny, a ujmujący zarazem. Nie był w stanie go rozgryźć, chociaż nigdy wcześniej nie narzekał na tę umiejętność. Mimo że nie pragnął nikogo w swoim otoczeniu, Edainwell, pracując w tej branży, nie miał innego wyjścia i musiał zmuszać się do współpracy z ludźmi wszelakiego rodzaju. Zdobył wówczas wiedzę, której nigdy nie pozyskałby z żadnej książki: nauczył się rozszyfrowywać ludzi i kiedy myślał, że jest wszystko w jak najlepszym porządku i będzie mógł wieść względnie spokojne życie pojawił się on — skryty, nieufny, z nutką szaleństwa czającego się w oczach, po prostu niedostępny.
— Dzięki — mruknął, otwierając dziś kolejną już paczkę, którą wręczył mu Rosjanin.
Gdy nowa porcja dymu zadomowiła się w jego płucach, uspokoił się trochę. Popatrzył na chłopaka, który, kompletnie go ignorując, wbił spojrzenie w brudną szybę. Miał ciemne cienie pod oczami, pomimo że ostatnio przesypiał prawie całą dobę. Sińce były jeszcze silniej podkreślone przez chorą bladość skóry, nie naturalną jasną karnację, lecz niemalże przezroczystą, szarawo-żółtą, niczym pergamin.
Feniks zmarszczył brwi, nie miał najmniejszej ochoty skończyć z trupem w samochodzie, zakopywanie zwłok byłoby zbyt kłopotliwe. Skarcił się za kolejny popis szczytowej empatii.
Odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
— Co? — burknął Dmitrij, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.
— Czy... – zawahał się, aby pozbierać myśli. Zadbał o to, aby jego głos był opanowany i spokojny, ażeby pytanie nie zabrzmiało, jakby się przejmował. — No wiesz — kontynuował — wszystko z tobą w porządku?
Rosjan rzucił mu ukradkowe spojrzenie spod wachlarza rzęs i pokręcił głową z dezaprobatą.
— Bój się, bo pomyślę, że naprawdę cię to interesuje — powiedział i ponownie przeniósł wzrok na jezdnię.
Edainwell musiał przyznać się do kolejnej porażki w swojej karierze porozumienia się z Danczenko, który nie jak zawsze nie był zainteresowany konwersacją.
— Cieszę się, że tak miło sobie porozmawialiśmy — zironizował wściekły, zacisnął zęby na papierosie i skręcił bez ostrzeżenia w lewo. — Dupek — skomplementował, gdy Dmitrij w ostatniej chwili asekurował się ręką przed upadkiem na przednią szybę.
Rosjanin parsknął pod nosem, ale nie powiedział już nic. Napięcie między nimi gęstniało, więc gdy obcokrajowiec zaparkował przed obdrapanym budynkiem, który mógł śmiało zakrawać o barak, obaj odetchnęli z ulgą.
Edainwell niechętnie wysiadł ze swojego ukochanego rocznika ’98 i, rzucając mu ostatnie tęskne spojrzenie, skierował się razem ze swoim milczącym towarzyszem, krótką ścieżką wyłożoną spękaną brukowaną kostką.
Drzwi do domu wcale nie przedstawiały się lepiej: niebieska farba łuszczyła się, odsłaniając ciemne połacie spróchniałego drewna. Feniks rzucił ukradkowe spojrzenie zdrowemu rozsądkowi, który stał kilka kroków z tyłu, i skusiwszy się o zasady dobrego wychowania zapukał krótko. Odpowiedziała im cisza. Ponownie zastukał do drzwi, a gdy nie doczekali się żadnego odzewu, wymienił z Rosjaninem spojrzenie i uniósł kącik ust ku górze.
— No to chyba sami będziemy musieli zyskać zaproszenie — mruknął do siebie Edainwell, cofając się o krok, aby wyważyć drzwi.
— Czekaj! Może go po prostu nie ma. Nie musisz wszystkiego rozwiązywać siłą. — Dmitrij zmarszczył groźnie brwi, co może dałoby lepszy efekt, gdyby nie chwiał się przy tym, jak pod wpływem.
— To mam je uprzejmie prosić by się otworzyły? — warknął zdenerwowany, mając silną potrzebę zrobienia Rosjaninowi na złość.
— Przyjdziemy tu jutro — zaproponował Danczenko. a widząc, że mężczyzna chce zaprotestować, dodał: — Uzbrój się w cierpliwości to może uda nam się zyskać rozmówcę.
Obcokrajowiec otworzył usta, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale ostatecznie skapitulował i okręciwszy się na piecie odszedł w kierunku samochodu.


Edainwell obudził się nim jeszcze pierwsze promienie słońca wdarły się do pokoju. Ziewnął i niechętnie wstał, czując jak każda komórka jego ciała protestu. W tym momencie poczuł się bardzo stary. Przynajmniej dwa razy starszy. Nie nadawał się na niańkę. Powinien zniszczyć dowody eksperymentów, oddać chłopaka w ręce rządu i stać się bohaterem narodowym. Ale za każdym razem, gdy taka myśl pojawiła się w jego głowie, ta pieprzona moralność protestowała, dokładnie tak jak wtedy, gdy Dmitrij pojawił się po raz pierwszy w jego życiu.
Odpalił papierosa, wsłuchując się w płytki oddech Rosjanina, który wymamrotał coś niezrozumiałego przez sen i obrócił się na drugi bok, odsłaniając nagie plecy. Feniks zerknął na niego przez ramię i wzdrygnął się, gdy proces jego serca przyspieszył, kiedy na lekko rozwartych ustach dwudziestolatka pojawiła się karykatura uśmiechu.
Edainwell zamrugał parę razy, aby odpędzić od siebie nić wspomnień, kształtujących się pod powiekami, ale jak to ze wspomnieniami bywa, wcale nie chciały odejść i atakowały zawsze, gdy człowiek był zmęczony.
Zorientował się już, że stojący przed nim chłopak nie jest profesorem, a już na pewno nie posiadał dużej sumy pieniędzy, więc nici z wymiany. Pozostawało pytanie: kim w takim razie jest? Zacisnął dłoń na schowanym w kieszeni pistolecie i już niósł się z zamiarem podzielenia się z Rosjaninem swoimi spostrzeżeniami, gdy ten przytknął dłoń do twarzy. Spomiędzy palców wyciekała krew, było jej tak dużo, że Edainwell skrzywił się mimowolnie. A potem, nim zdążył zrobić cokolwiek, nogi pod chłopakiem się ugięły i stracił równowagę, zderzając się z twardym asfaltem. Upadł tracąc przytomność. Dziwnie, nienaturalnie, wciąż trzymał zakrwawioną rękę w okolicach twarzy.
Mężczyzna, uznając, że to jedyny taki moment na odejście bez szwanku, obrócił się do niego placami, aby zniknąć w ciemności nocy.
Dlaczego wtedy wrócił? Wciąż nie umiał sobie odpowiedzieć na to pytanie. Stał się żałośnie miękki. Wypuścił z frustracją dym z puc i, wciągając dłoń, w roztargnieniu poczochrał miękkie włosy chłopaka.
Dmitrij poderwał się jak oparzony i wlepił w współlokatora zaspany wzrok, który był w jego przypadku tak ludzki, że Feniks musiał dać z siebie wszystko, aby się nie roześmiać. Rosjanin, przez chwilę nie orientując się w sytuacji, podciągnął kołdrę pod sam podbródek, jakby była jego jedyną tarczą, chroniąc go przed całym światłem. Zagryzł wargę, a w jego oczach momentalnie błysnął strach, pomieszany z poczuciem szybkiej ewakuacji.
Zrozumienie przyszło chwile później i z cichym jękiem opadł na poduszkę, zamykając oczy i besztając się w myślach.
- Wstawaj, bo twój kumpel niedoli znów gdzieś wyjdzie, musimy go wcześniej dopaść — powiedział refleksyjnie obcokrajowiec, ignorując jego zachowanie, które uaktywniało się w nim co jakiś czas.
- Mówisz tak, jakbyśmy mieli go zabić – mruknął w odpowiedzi i wygramolił się z łóżka. Wciągnął spodnie na chude pośladki i przeczesał dłonią rozwichrzone włosy, rozglądając się za czymś co można było zakwalifikować jako śniadanie.

— Nikt nie otwiera — powiadomił go uroczyście Feniks i na ustach cisnęło mu się „a nie mówiłem”, kiedy pół godziny później znów stanęli przed niegdyś niebieskimi drzwiami, a pukanie nie przynosiło żadnego skutku.
Feniks, nie czekając aż Dmitrij znów zachce go edukować w kwestii wychowania, bez przekonania nacisnął na klamkę i uniósł brwi, gdy drzwi ustąpiły, witając nowych gości charakterystycznym skrzypnięciem.
Gdy Feniks chciał coś powiedzieć, Rosjanin ucieszył go gestem i wszedł do środka, nabierając głośno powietrza do płuc. Edainwell zaklął szpetnie, zerkając mu przez ramię.
Starszy mężczyzna, obcokrajowiec kalkulował, że był grubo po sześćdziesiątce, leżał na podłodze z szeroko rozłożonymi rekami w kałuże własnej krwi. Oczy miał otwarte, wyblakłe, trupie. Tuż nad lewą brwią widniał ciemny kształt po pocisku. Krew, która wypłynęła obficie z rany, pozlepiała mu siwe włosy.
— Mówiłeś coś o rozmówcy? — zagadnął po chwili Feniks. W jego głosie nie było słychać gniewu, ani tradycyjnej ironii, tylko ogromne zmęczenie, które przybrało tak gigantyczny rozmiar, że poczuł zawroty głowy.
Wyminąwszy chłopaka w drzwiach, przykucną przy mężczyźnie i przyjrzał mu się uważnie – wczoraj jeszcze żył.
— Ty i ta twoja pieprzona moralność — warknął, odwracając się w jego stronę.
Dmitrij Pietrowicz stał nadal skostniały w drzwiach, pozbawiony jakiejkolwiek funkcji życiowych zdiagnozowanych przez Feniksa. Jego twarz była równie biała, jak ta należąca do nieboszczyka.
— Daj spokój, to tylko trup. — Próbował go pocieszyć, ale zamilkł, gdy dostrzegł, że oczy Rosjanina były pozbawione jakikolwiek uczuć — puste i ciemne. Oczy, które wcale nie wyrażały zainteresowania podłogą.— Ej, co z tobą? — zapytał niepewnie Edainwell i pierwszy raz od wielu lat w jego głosie zakiełkowała niepewność.

3 komentarze:

  1. Dziękuję za miłe słowa. To bardzo motywuje do dalszej pracy :)
    Zanim przejdę do treści, chciałam pochwalić za fantastyczny szablon. Pan na nagłówku skradł moje serce od pierwszego "wejścia".
    Co do rozdziału: podoba mi się, za co duży plus! Opisy potrafią idealnie zobrazować sytuację - kolejny plus. W dodatku przystojni bohaterowie, rozmowy między nimi... coś świetnego. Ale będę się czepiać, mogę?
    "Napięcie między nimi gęstniało, więc gdy obcokrajowiec zaparkował przed obdrapanym budynkiem, który mógł śmiała zakrawać o barak, oboje odetchnęli z ulgą." - "oboje" odnosi się do osób o różnej płci, musisz użyć "obaj" lub "obydwaj".
    "Rosjan, przez chwilę nie orientując się w sytuacji..." - Rosjanin, chyba, że nie zrozumiałam zdania, a czytałam je chyba z dziesięć razy. :)
    Bardzo... nie, wręcz jestem zachwycona nieśmiałą troską Feniksa o Dmitrija. Nie mogę doczekać się dalszej części. Ogólnie rzecz biorąc, zapowiada się obiecująco, więc życzę ci dużo weny i chęci do pisania. Oczywiście dodaję do linków :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero teraz zauważyłam, że opowiadanie ma dwie autorki. Wybaczcie! :)

      Usuń
  2. klimatyczne! fajnie sie czyta:)
    M;P

    OdpowiedzUsuń