sobota, 21 września 2013

Rozdział II



Gdy Dmitrij wlał w siebie następną porcję imitacji piwa, Edainwell zabrał mu sprzed nosa nową puszkę (którą barman umieścił tam sekundę wcześniej) i oddał w opiekę koszowi na śmieci, stwierdzając, że przynajmniej nie zmarnuje się już ani kropla magicznego napoju, który zawsze wzbudzał w nim odruchy wymiotne. Zachodził w głowę, jak można pić te siki? I nic nie przychodziło mu do głowy. Dla odmiany zlustrował wzrokiem Chodzącą Destrukcję, która konsekwentnie milczała wbijając wzrok w swoje blade ręce, i potarł pulsującą skroń.
— Przesadzasz — zauważył niechętnie Feniks. Złapał w obie dłonie kubek z mocną kawą, żeby poprawić chociaż trochę krążenie w skostniałych palcach. Wolałby nie mieć na głowie pijanego chłopaka, już i tak miał wrażenie,  że odwala całą brudną robotę.
— Przyznaj się, zazdrościsz — mruknął Danczenko zachrypniętym głosem, kiedy mężczyzna upił łyk kofeiny i syknął bezgłośnie. Kawa, która jeszcze kilka minut wcześniej parowała, była teraz zimna i pozbawiona smaku. Odchylił się delikatnie na krześle i westchnął zrezygnowany, zapalając papierosa.
— Kurewsko.
Zapanowała irytująca cisza, najmniejszy szmer przeszkadzał Rosjaninowi w kontemplowaniu ściany, która wzbudzała w nim zainteresowanie, nieopuszczającego go od chwili przekroczenia progu obskurnego baru na obrzeżach miasteczka.
Nie miał bladego pojęcia, dlaczego ciągle kalkulował w głowie wydarzenia z dzisiejszego popołudnia, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że w tamtym momencie na ułamek sekundy zapomniał, iż Feniks nie stanowi dla niego potencjalnego zagrożenia i miał nieprzyzwoitą ochotę poczęstować go aktem agresji, który zadomowił się w jego głowie tak szybko, jak szybko zniknął.
— Wynośmy się z tego... miasta — Z rozmyślań wybudził go na wpół drwiący na wpół zaniepokojony głos mężczyzny, który dźwignął się na krześle.
— Zostańmy — zadecydował Dmitrij, chociaż wiedział, że Feniks miał rację — powinni stąd wyjechać, jak najdalej, bo w tym momencie stanowili naprawdę smakowity kąsek dla łakomego krwi rządu.
— Najgłupszą rzeczą jaką moglibyśmy zrobić to zostać tu kolejną noc — zirytował się mężczyzna. – Dlaczego akurat ta dziura?
— Bo tak — argumentował i wstał z impetem, sprawiając, że krzesło pod nim się zachwiało.
Edainwell miał czasem wrażenie, że Danczenko było coś takiego, co sprawiało, że nie mógł wyprowadzić żadnego stosownego kontrataku — plątał mu się język, nie wiedział co powiedzieć, chociaż wiedział, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłoby pokazanie mu spluwy ze strony, która niekoniecznie należało do tych przyjemnych.
— Im mniej osób, tym łatwiej wyłapać kogoś obcego, a zresztą... pieprzę cię, spadam stąd. — warknął nie mając najmniejszej ochoty być wspólnikiem w jego szaleństwie.
— A. — Ton, w jakim Dmitrij wypowiedział tę pojedynczą głoskę, sugerował jakby Edainwell powiedział coś, czego mógłby za pięć minut żałować. — Winszuję — dodał, zgarnął ostatnią puszkę i ruszył ku wyjściu.
— Świetnie, zostajemy — krzyknął niemalże, chociaż sam w to nie wierzył. Dlaczego znowu ustąpił? Przewidywał, że przyczyną nie jest ogromne zmęczenie, które zwalało się na niego, jedynie z drobnymi, nocnymi przerwami. To była doskonała okazja, aby go porzucić, bez wyhodowania sobie jakichkolwiek wyrzutów sumienia. — Powiedzmy, że się zgadzam — dodał już nieco bardziej zachowawczo, machając dłonią, jakby odganiał niewidzialną muchę. — Ale nie miej za złe, że posłużę się tobą jak kartą przetargową, gdy nas dopadną.
— Jak chcesz — rzucił Rosjanin. Emanowała od niego czasem taka nieprzymuszona aura psychopaty, że Feniks poważnie zastanawiał się, czy nie jest mordercą, o którym namiętnie traktowały media od dwóch tygodni.


Dmitrij obudził się wyjątkowo pierwszy i przetarł oczy, uświadamiając sobie, że w gardle ma sucho, jak na Saharze. Zamrugał parę razy. Cała ta sytuacja wydawała mu się na tyle dziwna, że aż rzucił ukradkowe spojrzenie na śpiącego obok Feniksa, aby przekonać samego siebie, że nie jest metafizycznym wytworem jego wyobraźni.
Wygramolił się z połów pościeli i wstał. Natychmiast tego pożałował, gdy cztery litery zaprotestowały ostrym bólem. Prychnął rozjuszony pod nosem, narzucając na siebie pierwszą koszulkę, która wpadła mu pod rękę. Gdy uświadomił sobie, że jest o kilka rozmiarów za duża, sięga aż po sama kolana i śmierdzi papierosami, zdjął ją i cisnął w kąt, nie mając ochoty pożyczać garderoby Edainwella.
Opadł z powrotem na poduszkę i pociągnął żałośnie nosem, gdy przyszło mu do głowy, że może lekarstwem na wszystkie jego problemy zniknął, kiedy zaaplikuje sobie strzykawki, zachomikowane gdzieś przez mężczyznę.
Zabrał brutalnie Feniksowi kołdrę, owinął się nią szczelnie i poszedł złożyć wizytę łazience, chociaż nie spodziewał się, że zastanie tam cokolwiek oprócz zimnej wody i brudnej powierzchni szkła.
Wzdrygnął się, gdy jego gołe stopy przeżyły spotkanie trzeciego stopnia z chłodnymi płytkami i od razu pożałował, że motel nie został wyposażony w płyty nagrzewcze, które dobrze rokowały na przyszłość jego stawom.
Reanimacja w postaci zimnego prysznica była strzałem w dziesiątkę, gdy tylko zmył z siebie obecność nocy i poczuł zimne krople, uderzające warkoczem wody o jego plecy, głowę i policzki, oprzytomniał na tyle, że z jego organizmu zniknęło jakiekolwiek zmęczenie. Przynajmniej na chwilę.
Z roztargnieniem poczochrał włosy, które domagały się konsultacji z fryzjerem, i zamknął na chwilę oczy, aby przestać napastować chociaż na chwilę głowę myślami prześladowczymi.
Kilka minut później wyszedł z łazienki, opatulając każdy centymetr swojego ciała hotelowym szlafrokiem. Nucąc pod nosem piosenkę, którą zapamiętał z czasów, kiedy jeszcze miał ochotę interesować się czymś tak przyziemnym jak muzyka, wszedł do pokoju i zmarszczył czoło, gdy zlustrował Feniksa, który popijał poranną, zwyczajową kawę, czytając nowy numer brukowca.
— Sfabrykowali śmierć tego faceta — zagadnął, zaciągając się papierosem i przełykając kolejną dawkę kofeiny. Nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.
— Super — skomentował Rosjanin.
— Chcesz poznać pikantne szczegóły? — zapytał, przerzucając niedbale gazetę na kolejną stronę.
— Nie, dziękuję. — Danczenko nie sądził, że to może pomóc im aż tak bardzo w śledztwie, dlatego skapitulował, grzebiąc w torbie podróżnej w poszukiwaniu czystej pary ubrań. — Musimy zacząć prać — mruknął, ale Feniks zbyt zaoferowany artykułem, nie słuchał.
— To mój ulubiony fragment: „W dniu śmierci denata, jeden ze świadków zeznał, że w okolicy kręcił się Dmitrij Pietrowicz Danczenko, poszukiwany w całym kraju za trzy morderstwa z szczególnym okrucieństwem.” — przytoczył. — Moją dobry wywiad.
— W każdej plotce tkwi ziarno prawdy. — Rosjanin popisał się elokwentnie znajomością przysłów. Zgarnął ze stołu zupę błyskawiczną, która miała zapełnić żołądek Feniksa i zabrał się za jej pochłanianie.
— Zrób się na bóstwo, królewno, bo za chwilę wyjeżdżamy — zironizował Edainwell, patrząc jak Rosjanin zajada się jego śniadaniem. Aż miał ochotę odebrać mu brutalnie tę chemię, ale zrezygnował. Nie trzeba było być specjalistą, aby stwierdzić, że Dmitrij mógł się śmiało przerodzić w prawdziwego anorektyka z krwi i kości. A on i tak nie był zwolennikiem gotowych dań.
— Nie bądź taki entuzjastyczny, tylko dlatego, że nasza nowa ofiara ma cycki — burknął Danczenko z pełnymi ustami, kiedy jego towarzysz skończył sączyć kawę z dużego kubka i zapalił kolejnego papierosa z niebezpiecznym błyskiem w oku.
— Zazdrosny? — zażartował obcokrajowiec, chichocząc pod nosem, gdy Rosjanin wstał i spakował wszystkie swoje rzeczy, które nadal walały się po podłodze. Dopiero po chwili zauważył, że Feniks na tę okazję pozbył się zarostu, który zawsze niesamowicie irytował Pietrowicza.
— Nie — dodał po chwili namysłu.— Założę się, że ma na twarzy krosty, wielki nos jak u Pinokia i włosy, których nie da się ujarzmić grzebieniem.
— Optymistyczny jak zawsze. Zapomniałeś? Liczy się wnętrze — Zaśmiał się starszy mężczyzna, zarzucając plecak na ramię.
— Jestem realistą — fuknął blondyn, wrzucając do kosza ostatnią rzecz, która mogłaby zdradzić, że nocowali w tym hotelu. — Następnym razem ty będziesz po sobie sprzątał — narzekał.
— Ty pełnisz rolę kobiety w tym związku — przypomniał żartobliwie i zaciągnął się papierosem. — I nie psuj mi wizji, bo odholuje cię na komisariat.
— Stwierdzam tylko fakty. Gdyby była ładna, pracowałaby w...
— Ty pracowałeś? — wpadł mu w słowo rozbawiony Feniks, gdy Dmitrij prychnął pod nosem i zagroził, że nie będzie z nim rozmawiać, jeśli jeszcze raz to zasugeruje.
„I tak ze mną nie rozmawiasz”, przemknęło przez myśl obcokrajowcowi, ale wcale nie żałował. Nie miał ochoty wdawać się w dyskusje. Jedyne co ich łączyło to kurewskie poczucie sprawiedliwości i zbieg okoliczności.
— Przestań strzelać spektakularnego focha i zarzuć kaptur, jesteś teraz bardzo sławny — pouczył go, gdy szybko przemierzali korytarz motelu, który nie obfitował w wiele ludzkich istnień. Za to tych mniej ludzkich było tu pełno, pomyślałby kto, że robaki rozwijają się tu do tego stopnia, że jeszcze trochę i wynajdą ogień.
Stwierdzając, że nie ma nic przyjemniejszego od irytowania Danczenko z samego rana, w ruch poszedł kolejny papieros.

*

Dmitrij pomyślał, że ta podróż jest bardzo męcząca, gdy Feniks skręcił w kolejną małą uliczkę, która wyglądała dokładnie tak jak dwie poprzednie. Czasem miał ochotę marudzić, że mężczyzna jest złym nawigatorem i nie wie, gdzie jechać, ale skapitulował, zauważając, że zmarszczka na czole obcokrajowca z biegiem czasu się pogłębiła.
Dla odmiany skierował swój wzrok na ulicę. Jechali już dobre pięć godzin i Danczenko był z siebie dumny, że ani przez chwile nie dał się uwieźć podstępnemu kuszeniu snu. Pogoda nie była atrakcyjna. Lało jak cebra, było strasznie zimno, a na dokładkę wszystko w samochodzie zostało przesiąknięte zapachem papierosów i Rosjanin strasznie żałował, że nie mógł otworzyć okna, ale wiedział, że spotka się ze sprzeciwem ze strony kierowcy, dlatego postarał się wykorzystywać jak najmniej zanieczyszczanego powietrza.
Gdy znów usłyszał jak Feniks ziewa, zaproponował:
— Mogę poprowadzić, a ty się prześpij.
— Obejdzie się. Pozwolę ci prowadzić mój samochód dopiero wtedy, gdy będę poważnie myśleć o kupnie nowego — zironizował, zaciskając tak mocno ręce na kierownicy, że knykcie mu pobielały.
— Pomyślisz o tym, gdy się roztrzaskamy, a może wtedy gdy będziesz dwa metry pod ziemią? — zapytał chłodno Pietrowicz, wiedząc dobrze, że organizm mężczyzny wymagał porządnego snu.
— Gdy będę dwa metry pod ziemią wyśpię się za wszystkie czasy, więc nie marudź, bo z naszej dwójki to ty wyglądasz jakby było ci śpieszno na drugi świat — rzucił niechętnie Feniks i znów skręcił, włączając wycieraczki.
— Skręć w prawo — wtrącił się nagle Dmitrij po kolejny minutach milczenia, bo zlustrował znajomą nazwę ulicy.
Edainwell posłuchał niechętnie i skręcił.
— Brawo. Przynajmniej raz się na coś przydałeś — zauważył i zahamował na podjedzie domu jednorodzinnego, który był opatrzony w „trzynastkę” na drzwiach.
— Czarno to widzę — mruknął Rosjanin, rzucając krótkie spojrzenie na idealnie przystrzyżony trawnik.
— Przykre — skomentował obcokrajowiec, wychodząc z samochodu.
— Dziś jest piątek trzynastego i na dodatek dom o numerze trzynastym. To nie wróży niczego dobrego — chłopak podzielił się ze swoimi błyskotliwym spostrzeżeniem, niechętnie lustrując, że w oknie świeci się światło i ktoś przez nie wygląda.
— Jakbyś nie zauważył to ty też nie wróżysz niczego dobrego i to jest prawda, a nie głupi przesąd — zauważył Feniks, gdy zamknął samochód na wszystkie spusty i skierowali się ku drzwiom. Czasem miał wrażenie, że Rosjanin był jednym wielkim chodzącym kłopotem, który tworzył jeszcze więcej problemów.
Odległość, która dzieliła ich od dębowych drzwi i podjazdu, pokonali w kompletnym milczeniu. Dmitrij nie miał bladego pojęcia o czym mógł myśleć Feniks, ale przełknął tylko ślinę w nadziei, że nie uraczy ich widok kolejnego trupa. Nie chciał zaś poczuć tej krępującej pustki, poczucia winny i niezidentyfikowanego wrażenia, że to wszystko zostało z góry ukartowane, jakby ktoś doskonale znał każdy ich ruch.
Zawahał się przez chwilę, ale zapukał, gdy Edainwell się zniecierpliwił i syknął coś niezrozumiałego pod nosem.
— Kto tam? - Usłyszał radosny głos zza dębowymi drzwiami i wypuścił powietrze z płuc, zadowolony takim obrotem sytuacji. Gdy drzwi otworzyły się z hukiem i wyjrzała za nich drobna dziewczyna na dodatek — o zgrozo! — młoda i ładna, dobry nastrój Pietrowicza prysł jak bańka mydlana.
Nie miał ani jednej krosty, jej nos był idealnie prosty i zgrabny, a cera oblana delikatnym rumieńcem, nie cieszyła się żadnym defektem. Albo raczej on nie miał szans cieszyć się jej defektami. Jasnobrązowe włosy, upięte w misternie upleciony warkocz, dodawały jej tylko uroku. Dmitrij stłamsił ukłucie w klatce piersiowej, która zakiełkowało, gdy kobieta uniosła delikatnie kącik ust ku górze na widok Feniksa.
— Dobry wieczór — przywitał się, próbując się uśmiechnąć, ale skapitulował po chwili, gdy wykrzywił twarz w nieprzyjemnym grymasie. To i tak nie miało najmniejszego znaczenia. Dziewczyna nie zaszczyciło go nawet pojedynczym spojrzeniem, pochłonięta pożeraniem Edainwella wzrokiem, który wykrzesał z siebie więcej entuzjazmu niż młody Rosjanin.
Danczenko, aby przerwać pakt milczenia, przestawił jej w wielkim skrócie cel ich wizyty, chociaż nie miał bladego pojęcia, czy w ogóle go słucha, mając ciągle na uwadze obcokrajowca.
— Wejdźcie — zachęciła entuzjastycznie i nieskoordynowanym ruchem dłoni zaprosiła ich do środka. — Przecież nie będziemy tak stać na deszczu — dodał i zaśmiała się, na gust Dimy trochę nerwowo.
„Masz być miły”, upomniał sam siebie Dmitrij, kiedy dziewczyna zwiesiła się niczym niezrażona na ramieniu Feniksa i zaczęła go ciągnąć do salonu. Miał wrażenie, że raz czy dwa otwierała usta, aby coś powiedzieć na ich nieoczekiwaną wizytę, ale kapitulowała za każdym razem, gdy Edainwell w ramach uprzejmości komplementował jej dobry gust do wnętrz.
Rosjanin nie mógł się nadziwić, że obcokrajowiec może być aż tak miły. O tak, miły i zakłamany. Ciekawe co by powiedziała, gdyby poznała prawdziwy charakter swojego wybranka. Gdyby musiała słuchać jego gderania, przeklinania i psioczenia na cały świat.
— Może zacznijmy od początku. Jestem Isztar. Zjecie coś? — zaproponowała. — Zgaduję, że macie za sobą wielogodzinną podróż. — powiedziała.
— Chętnie napijemy się kawy — odparł swobodnie Feniks, gdy znaleźli się w salonie. Danczenko nie mógł nie zauważyć, z niechętną przyjemnością, że puchowy dywan idealnie grzej mu stopy. Cały pokój utrzymany był w spokojnych pastelowych kolorach. Gdzieniegdzie na ścianach wisiały ramki ze zdjęciami. W pomieszczeniu unosił się łagodny zapach kwiatów. Zapach tak różny od codziennego smrodu papierosów, że chłopak mimowolnie przywołał na ustach delikatny uśmiech.
— Ile łyżeczek? — zaciekawiła się po chwili wyraźnie rozochocona faktem, że salon wywarł na nich takie pozytywne wrażenie.
— Dwie kopiaste — oświadczył Feniks, zadowolony, że w końcu będzie mieć okazję, aby napić się dobrej, mocnej kawy. Dmitrij ładnie podziękował i odmówił, a gdy kobieta kazała im się rozgości i uciekła do kuchni, Rosjanin rzucił karcące spojrzenie mężczyźnie.
— Nie boisz się, że chce nas otruć? — zapytał prawie szeptem, przyglądając się fotografiom. Kalkulował, że przedstawiały ją z członkami rodzinny, ale nie miał nastroju, aby zagadywać z kim konkretnie.
— Zaryzykuję.
— Nie podoba mi się to wszystko — mruknął po chwili Rosjanin i, aby zatuszować drżące dłonie, włożył je do kieszeni.
— Mówiłeś już — przypomniał mu cierpliwie Feniks i rozsiadł się wygodnie na kanapie. — I mówiłeś też, żeby nie oceniać książki po okładce czy jakoś tak, więc przestań roztaczać wokół siebie aurę psychola i ucz się od mistrza.
— Wolę nie — mruknął niepocieszony, zajmując miejsce naprzeciwko mężczyzny. — Znowu będziesz celować do kogoś z pistoletu i znowu wywali nas na łeb na szyję — zagadywał, kręcąc się przez chwilę tak, jakby miał osiki w tyłku.
— Ona na mnie leci — uświadomił mu po chwili z wyraźną dumą Edainwell. – Jedyne z czego mogę do niej celować to... - urwał, gdy dziewczyna wróciła z tacką zapełnioną filiżanką i kanapkami, które wydawały się chłopakowi podejrzane.
— Mogę skorzystać z toalety? — zapytał, podrywając z miejsca.
— Tak — rzuciła lekceważąco Isztar. — Trzecie drzwi od lewej — poinstruowała go, zachęcając w między czasie Feniksa, aby nie dał się prosić i coś zjadł.
Edainwell puścił mu perskie oczko, gdy kobieta usiadła obok niego i zaczęła opowiadać jak to się stało, że Instytut zwrócił się do niej „o pomoc”.
Dmitrij odetchnął z ulgą, gdy znalazł się daleko od jej spojrzenia i rozglądnął się dookoła. Skłamał. Nie miał potrzeby fizjologicznej, może za wyjątkiem porządnej kąpieli, bo niekoniecznie chciał być kojarzony ze smrodem papierosowego dymu, ale nie był aż tak zdesperowany, aby do tego celu używać łazienki osoby, której kompletnie nie znał. Miał wrażenie, że kobieta kłamała tak perfidnie, że przeklinał w duchu naiwność Feniksa.
Danczenko był pewny, że to ona spoglądała przez okno i wyraźnie na nich czekała. Szczerze wątpił, aby zwabił ją hałas silnika, zwłaszcza że Chevrolet Edainwell, w przeciwieństwie do samego właściciela, działa bez zarzuty. Z drugiej zaś strony mieszkała w dzielnicy, gdzie domy zostały wybudowane gęsto, a każdy z nich był wyposażony w garaż, dlatego zakładał, że była przyzwyczajona, że auta przyjeżdżały i odjeżdżały.
Jak Feniks mógł nie zauważyć, że nie miała coś za uszami?
Po pierwsze: żadna ofiara, z którą wcześniej mieli do czynienia nie mieszkała w sercu miasta.
Po drugie: nikt nie przywitał ich tak entuzjastycznie, zazwyczaj albo musieli długo przekonywać, że są nieszkodliwy, albo odprawiona ich z kwitkiem, bo przecież to niemożliwie, żeby rząd traktował kogokolwiek jak szczura laboratoryjnego, albo Edainwell miał już dość licytacji i przechodził do konkurentów, najczęściej z bronią w ręce.
Po trzecie: po kurtkach rozwieszanych w przedpokoju, Rosjanin kalkulował, że nie mieszkała sama, a przecież Instytut dobierał sobie ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z rodziną, bo takimi nikt się nigdy nie przejmował.
Po czwarte i najważniejsze: nie wykazała w ogóle inicjatywy, gdy zobaczyła na progu swojego domu domniemanego mordercę, a Dima był prawie pewny, że musiała coś słyszeć. Feniks miał rację, w ostatnim czasie Danczenko stał się sławny.
Upewniając się, że kobieta jest zbyt zajęta, aby zainteresować się personą młodszego mężczyzny, Pietrowicz postanowił wykorzystać okazję i trochę powęszyć. Po krótkim zastanowieniu postanowił stoczyć bój z drzwiami, które znajdowały się w kompletnych ciemnościach, na końcu korytarza. Były delikatnie uchylone i aż się wzdrygnął, gdy usłyszał charakterystyczne skrzypnięcie, kiedy je otworzył.
— Cicho — szepnął gorączkowo, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że rzecz martwa nie spełni jego prośby. Rozglądnął się i nasłuchiwał. Dopiero, kiedy usłyszał donośny śmiech z salonu i spokojny, zapewne w jego mniemaniu seksowny, głos Feniksa, zaświecił światło. Zatkał sobie usta dłonią, aby nie wydobyć z siebie żadnego niepokojącego dźwięku.
Cała powierzchnia ściany była wytapetowana artykułami z gazet i mapą, na której ktoś z pedantyczną dokładnością nakreślił trasę. Dopiero, gdy podszedł bliżej uświadomił sobie, że była to droga, którą przemierzył z Feniksem przez calutkie dwa miesiące.
Praca serca zmogła się na silę, kiedy objął wzorkiem jeden z wielu artykułów, które traktowały o „jego” morderstwach. Jeden z nich był tak ubogacony w szczegóły, że aż poczuł jak zupa błyskawiczna, którą skonsumował na śniadanie, podeszła mu do gardła.
— Oj, oj, oj czyżbyś jednak potrzebował toalety?
Zamarł, a przez jego ciało przeszedł niekontrolowany dreszcz, gdy poczuł zimny oddech na swoim karku.

3 komentarze:

  1. Coś innego, mrocznego. To powiew świeżości , a przede wszystkim oryginalne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy ja napisałam, że mnie to nie zaciekawilo? Szukam właśnie oryginalnych opowiadań. No nic, zostałam potraktowana tak, a nie inaczej. Nie będę o to drżec szat.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nauczyłam się już, że należy do złego tonu zostawianie spamu pod rozdziałem. Po przeczytaniu zostawiam pod ostatnim komentarz, a potem szukam spamownika. Autorzy różnie takie miejsca nazywają. U Was nie ma, najmniej szkodliwa wydawała mi się właśnie Biblioteka. Życzę weny i miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń